Siadasz do komputera, a tam każde słowo, które wychodzi spod twoich palców jest nie tym słowem, którego szukasz. Pisanie idzie, jakby ktoś sypnął piach w kółka zębate. Chrobocze i trzeszczy, chce ruszyć do przodu, ale nic z tego nie wychodzi.
Pierwszym, i w sumie całkiem zdrowym odruchem, jest porzucenie pisania i zajęcie się czymś innym. Czymkolwiek innym, byle tylko nie myśleć o tym, jak bardzo przed chwilą nie szło z nadzieją, że kolejnego dnia będzie lepiej. Tylko, że jest to najgorsza rzecz, jaką można zrobić. Pisanie idzie tym lepiej, im częściej i regularniej się do niego siada. Można by powiedzieć, że Muza może nie zawsze nas odwiedza, ale z pewnością obserwuje, czy zależy nam wystarczająco, żeby być gotowym, kiedy będzie po raz kolejny miała ochotę do nas zajrzeć.
No, ale jak nie idzie to nie idzie, prawda? Jak wtedy pisać?
1. Drewniane pisanie
Pierwszą zasadą jest to, że czy idzie czy nie idzie, pisać. Nawet jeśli wiecie, że wszystko, co stworzyliście, pójdzie do kosza. To nie ma znaczenia. Czasami po prostu trzeba napisać zły kawałek, żeby ten dobry miał szansę się przebić.
Pamiętam, jak na długo utknęłam przy pisaniu trzeciej części Strategii Umami. Wiedziałam, co chcę w niej ująć, ale każde zdanie, które pojawiało się na moim ekranie było po prostu złe. Mentorowała mnie wtedy angielska pisarka Ann Morgan, która powtarzała w kółko, że nieważne jest to, co napiszę, ważne jest to, żeby postawić ostatnią kropkę.
Cokolwiek jednak Ann mówiła, nie dawało rezultatu. Rozdziały nie chciały się pisać, słowa uciekały, a myśli nie miały w sobie wystarczająco dobrej logiki. Zdesperowana a jednocześnie zainspirowana książką Radical Focus, którą właśnie skończyłam czytać, a która była napisana w formie opowiadania, postanowiłam spróbować takiej formuły.
Pisanie nagle ruszyło jak z kopyta. Kolejne strony wypadały z mojej głowy i po tygodniu miałam wystukanych 60 stron A4. Dumna ze swojego osiągnięcia wysłałam cały ten materiał do Ann. Zwykle dostawałam od niej plik z poprawkami przed kolejną sesją. Tym razem nic nie przyszło. Powinno było mnie to zaniepokoić, ale byłam tak szczęśliwa, że coś wreszcie powstało, że nawet nie pomyślałam o tym, co Ann może chcieć mi powiedzieć.
Na kolejnej sesji moja mentorka pojawiła się na ekranie z wyraźnie niewyraźną miną. Widać było jak na dłoni, że nie ma dla mnie najlepszych wieści.
— Ann, wal prosto z mostu — powiedziałam. — Cokolwiek masz mi do powiedzenia, na pewno tylko pomoże mojej książce.
Ann odetchęła i zaczęła. — Aga, ten materiał jest zły. — Poczułam, że ze wstydu czerwienieję na twarzy. — Ty po prostu nie wiesz, jak pisać powieści. Udało ci się w związku z tym popełnić wszystkie możliwe pisarskie błędy. — Zamilkła i popatrzyła mi w oczy.
Przemogłam się i poprosiłam. — Ann, mów dalej. Jestem tu po to, żeby się czegoś nauczyć.
— Historii w powieści nie zaczyna się od tego, że bohater budzi się rano. To niezawodny znak, że ktoś jest pisarskim nowicjuszem. — Roześmiałam się na te słowa, bo wydało mi się to teraz oczywiste. Ann roześmiała się ze mną.
— Masz za dużo dialogów. Twoi bohaterowie są gadającymi głowami na kijach. — Pokiwałam głową zdając sobie sprawę, że dialogi stanowiły 90% całości tego, co wysłałam mojej mentorce.
— I do tego tego typu historia jest nudna, bo od pierwszego zdania można przewidzieć, jak wszystko się skończy — Ann dokończyła. W odpowiedzi mogłam tylko pokiwać głową.
Moglibyście powiedzieć, że zmarnowałam grube godziny pisząc ten jakże nieudany kawałek. Co się jednak okazało to to, że owa pisarska porażka pozwoliła mi poukładać sobie w głowie, co konkretnie chcę opowiedzieć w ostatniej części Strategii Umami. Ewidentnie potrzebowałam wylania na wirtualny papier wszystkich moich przemyśleń. Może forma mi nie wyszła, ale logika wywodu już tak.
Po sesji z Ann siadłam do komputera i nagle wiedziałam, co i jak chcę napisać. Moja Muza doszła do wniosku, że namęczyłam się wystarczająco, żeby wreszcie uznać, że jestem gotowa do pisania “na poważnie”. Kolejne rozdziały miałam gotowe w przeciągu miesiąca, a w następnym postawiłam ową “ostatnią kropkę”. Ann z dumą podsumowała naszą współpracę, że mam w ręku naprawdę dobrą książkę.
Dlatego nawet jak wam nie idzie, piszcie. Trzy zdania. Dziesięć. Ile wam się uda. Ale piszcie. To jest jak rozćwiczenie zakwasów po tym, jak się długo nie ćwiczyło. Jakiś czas musi boleć. A potem przestanie.
2. Brak weny
Gorzej jest jak nawet nie wiadomo, co pisać. Głowa jest pusta. Brakuje jakiegokolwiek pomysłu na popchnięcie akcji, czy opisanie danego fenomenu (jeśli piszecie biznesówkę). Co wtedy? Mam na to dwa sposoby.
Jednym z nich jest pójście w świat z notesem i długopisem. Kiedy nie wiem, co pisać, ruszam do parku, na plac zabaw, do lasu, do kawiarni, do restauracji, na dworzec, na przystanek, w dowolne miejsce publiczne i je opisuję. Słucham dźwięków, wącham zapachy, dotykam przedmiotów, podsłuchuję konwersacje i spisuję to wszystko w formie opowiadania.
Pomysł ten nie jest mój. Jest on zaczerpnięty od Georgesa Pereca, francuskiego pisarza znanego z tego, że w powieści “Zniknięcie” ani razu nie użył samogłoski ‘e’. To on codziennie zasiadał w tej samej kawiarnii w Paryżu i na fiszkach wypisywał to, co się działo za oknem.
Kilka lat temu na wyjeździe pisarskim zostaliśmy zabrani na ten sam plac, który Perec dzień w dzień obserwował, a każde z nas dostało karteczkę z jego notatkami. Do dziś pamiętam swoją (oczywiście parafrazując):
Przejechał autobus numer 408. Za nim 412. Zacina deszcz. Przez plac przechodzi starsza para ukrywająca się pod parasolem. Za nimi przemyka zakonnica w rozwianym habicie. Dlaczego zakonnica zawsze bardziej przyciąga wzrok?
To mnie zainspirowało do opisywania miejsc, w którym się znajdę. Kiedy jestem gdzieś sama: w restauracji, w metrze, pędząc przez centrum Warszawy do klienta, piszę. Nie zawsze mam możliwość dosłownego przelania słów na papier, ale piszę w myślach. Innymi słowy, zastanawiam się, jak opisałabym ten moment, to miejsce, ten kontekst. I potem, kiedy siadam do pisania książki, któryś z tych opisów (mniej lub bardziej szczegółowo) wraca do mnie.
Dodatkową zaletą faktycznego pisania gdziekolwiek jesteście jest to, że macie materiał do kolejnych scen w waszych książkach. W Niewidzialnej klatce, na przykład, wykorzystuję w jednej scenie dwie niezależne od siebie obserwacje. Tu jest fragment historii:
Siedziały naprzeciwko siebie, każda niepewna, co powiedzieć. Obok starsza zakonnica ubrana w ciemnogranatowy habit z zapałem rozprawiała o zakupie ceraty. Nad ich głowami pracowicie dudniły tramwaje. Roma czuła w skroniach ten rytmiczny tętent warszawskiego śródmieścia, wywołujący w niej poczucie ciągłego pośpiechu.
Owa zakonnica siedziała obok mnie w wagonie ciszy w pociągu do Katowic. Przenikliwym szeptem rozprawiała o tej nieszczęsnej ceracie, wprawiając mnie w coraz większą irytację, bo próbowałam skupić się na prezentacji, którą miałam za kilka godzin dać. Po dziesięciu minutach walki z umykającą koncentracją, otworzyłam czysty dokument w komputerze i zaczęłam pisać, co widzę, słyszę, czuję i mam ochotę zrobić. Niewiele z tego wylądowało w tym fragmencie, ale absurd rozprawy o ceracie w porównaniu z powagą tego, o czym miały właśnie porozmawiać moje bohaterki, wydał mi się bardzo trafiony.
Piekarnia chaczapuri w podziemiach warszawskiego dworca także istnieje i sprzedaje świetne chlebki. Zatrzymałam się tam raz przed którąś z moich podróży. Czekając na zamówione jedzenie, ‘zabijałam czas’ opisując, co się wokół mnie dzieje. I właśnie dzięki temu to miejsce stało się punktem spotkania Romy z Klaudią. Nie musiałam się zastanawiać, jak ta piekarnia wygląda, pachnie i brzmi, bo wszystko miałam już opisane.
Takie opisy są świetną trampoliną do tego, żeby ruszyć dalej z pisaniem i wyrwać się z pisarskiej blokady.
3. Brak słów
Czasami wiecie, co chcecie napisać, ale brakuje wam właściwych słów. Tu chciałabym się podzielić z wami podpowiedzią mojej drugiej mentorki Lucy Ribchester.
Któregoś dnia Lucy zasugerowała, że powinnam rozwinąć opis spotkania Romy z łosiem w Lesie Młocińskim. Do tej pory zawierał on dosłownie pięć zdań, a spotkanie to miało przecież być preludium do wszystkiego, co zadziało się potem.
Najpierw poszłam w miejsce tego spotkania (na szczęście mieści się ono na końcu ulicy, przy której mieszkam). Wąchałam liście, słuchałam szumu drzew, dźwięków cywilizacji i przyglądałam się temu, jak wygląda las, kiedy zapada w nim zmierzch. Wróciłam do domu i opisałam to wszystko. Lucy przeczytała podesłany fragment i zasugerowała. — Mniej przymiotników. Więcej emocji.
Świetna rada, tylko jak to zrobić?
— Sięgnij po którąś z ulubionych książek i poczytaj ją przez pięć minut. Dowolny fragment. — Tak brzmiała rada Lucy. — Każdy pisarz podświadomie kopiuje elementy pisarskiego stylu swoich ulubionych autorów. Taka krótka czytelnicza inspiracja od razu podpali twoją wenę.
Sięgnęłam po “Ocean na końcu ścieżki” Neila Gaimana (wiem, że ostatnio jest on pisarzem, którego nazwiska nie powinno się wymawiać, prawie jak Voldemorta, ale co poradzę, że jego styl pisania jest dla mnie niekończącą się inspiracją). Przeczytałam cztery strony i już wiedziałam jak przygotować opis spotkania Romy z łosiem bez przymiotników. Nie chcę tu “spalić” całej sceny, więc podzielę się z wami tylko jej fragmentem.
Przez chwilę deliberowała, w którą stronę ruszyć. Intuicja podpowiadała jej, że powinna zawrócić. Już miała to zrobić, kiedy coś niespodziewanego przykuło jej wzrok. Sama nie wiedziała, co konkretnie. Przyjrzała się dokładniej. Między sosnami majaczył nieruchomy kształt. – Koń?
Brązowa sierść współgrała ze rdzawym kolorem opadłych jeszcze na jesieni liści i szarością porośniętych mchem pni. Stworzenie wydawało się być integralną częścią tego miejsca, ucieleśnieniem spokoju pośród układającego się do snu lasu.
– Ale skąd tu koń? – Roma drgnęła. Zwierzę też. Majestatycznym krokiem ruszyło w jej kierunku. Olbrzymie poroże lekko zakołysało się w rytmie jego chodu.
– Ależ to nie koń! – Roma poczuła jak mocniej bije jej serce. Naprzeciw niej stąpał olbrzymi łoś ze złamaną łopatą.
4. Brak weny i słów
Kiedyś każde z nas dopadnie kombinacja braku weny i braku słów. Wtedy naprawdę wydaje się, że “pisanie to był głupi pomysł”, “kim ja jestem, że przyszło mi do głowy, że mogę pisać” czy …. (i to wpiszcie zdanie, którym katujecie się w takich momentach) …. Co robić w takiej sytuacji?
I tu na pomoc przychodzi David Bowie. Pisarz Rick Moody wtajemniczony w proces tworzenia piosenek przez Bowiego, tak o nim pisał: „David Bowie często wprowadza w błąd autobiograficzną interpretację, roszcząc sobie prawo do reportażu i fikcji jako metodologii pisania piosenek, a ponadto maskuje się w cut-upie”.
Cut-up to metoda stosowana przez pisarza Williama S. Burroughsa. Polega ona na pocięciu istniejących tekstów (na przykład, artykułu z gazety czy kawałka waszej prozy) i przearanżowaniu tych fragmentów, tak, żeby powstały z nich nowe znaczenia i skojarzenia. Bowie opisuje metodę cięcia jako zachodniego tarota, który za każdym razem gwarantuje nieoczekiwaną kombinację zdań, fraz lub słów.
To, do czego jej [metody cut-up] używam, bardziej niż do czegokolwiek innego, to rozpalanie tego, co może być w mojej wyobraźni — mówił Bowie. — Często może to prowadzić do nowych znaczeń, którym warto się przyjrzeć. Próbowałem robić to z pamiętnikami i innymi rzeczami, i dowiadywałem się niesamowitych rzeczy o sobie, o tym, co robiłem i dokąd zmierzałem.
Zobaczcie Bowiego w cut-upowej akcji w latach 70-ych.
Z czasem cut-up stał się dla Bowiego jednym z kluczowych narzędzi twórczych. Kiedy Moody przeprowadził z nim kolejny wywiad w 1995 roku, Bowie zauważył, że:
“pracuję prawie połowę czasu jako autor tekstów w tradycji cut-up, a nawet mam program komputerowy, który zjada słowa i wypluwa je z powrotem w mniej referencyjnej formie”.
Bowie opisuje, jak używa tego programu w poniższym filmiku.
Fantastyczny pomysł na odblokowanie pisarskiego potencjału, prawda?
ZADANIE PISARSKIE
Zrobiłam zdjęcie strony czytanego właśnie zbioru opowiadań Margaret Atwood “Kamienne posłanie”.
Wycięłam z niej wszystkie zdania.
Po czym wylosowałam trzy z nich.
Zobaczmy, co z tego wyjdzie :)
WERSJA 1
Nie był skończonym dupkiem. Ale tak naprawdę Gwyneth wiedziała, że wkręcił się w małżeństwo z nią, choć wiedział, że nie mogło się udać. A ona wierzyła tej wierze ukrytej w jego wielkich niebieskich oczach, które pozwalały mu dostawać to, czego chciał.
WERSJA 2
Przez całe życie podróżował w interesach. Dlatego ich małżeństwo nie mogło się udać, choć on do końca wierzył, że tak będzie. Nie mogła nie czuć się jak ostatni dupek, kiedy mówiła mu, że wszystko skończone i widziała jak nadzieja gaśnie w jego wielkich niebieskich oczach.
Teraz wasza kolej. Możecie wziąć powyższy fragment i go przerobić. Możecie wziąć książkę czy artykuł i zrobić własny cut-up. Albo możecie wylosować 10 przypadkowych słów i napisać z nich kilkuzdaniowe opowiadanie.
P.S. Pamiętajcie, że to jest tylko wprawka. Nie musi mieć nienaruszalnej logiki i głębokiego sensu. Jeżeli zechcesz się nią ze mną podzielić, prześlij ją na email: malka6@yahoo.com
Cudownego dnia / nocy i do usłyszenia za dwa tygodnie!
Aga
Metoda super, ale najciekawsze jest opisywanie sobie świata, w ramach praktyki pisarskiej :) Dzięki. Sprawdzę na sobie.